Hiszpania, Madryt

Retiro Park, Bernabeu i ostatnia kolacja

23 stycznia 2011; 5 933 przebytych kilometrów




madryt



Z poczty jest niedaleko do Parku Retiro. To ogromny park w samym centrum miasta.
Wygląda tu bardzo ładnie, latem musi być bajecznie!
Już na początku, mimo zimy, witają nas różowe kwiatki na grządce i dwie fontanny. Ludzie biegają, jeżdżą na rowerach i rolkach albo po prostu spacerują.
W głębi parku spore jezioro, po którym można popływać wypożyczoną łódką. Na drugim brzegu pomnik króla Alfonsa XII, na koniu oczywiście, w otoczeniu lwów i rzeźbionej kolumnady. Całość przegląda się w jeziorze, pięknie! Jakiś koleś gra na gitarze i śpiewa. Szkoda doprawdy, że jest tak zimno.
Park jest tak duży, że ma ulice, które mają swoje nazwy i place. Na jednym z nich stoi, ponoć jedyny na świecie, pomnik upadłego anioła lub szatana jak kto woli. Na dole diabełki sikające wodą.
Na wschodzie odkrywamy różany ogród. Teraz oczywiście nic nie kwitnie, ale latem pewnie jest tu super.
Idziemy dalej do Palacio de Cristal, który też przegląda się w małym jeziorku, w którym rosną drzewa. Pałacyk jest śliczny, szczególnie w promieniach słonka. W środku jakaś sztuka nowoczesna, która ma zapewne coś tam przekazywać, ale ja jestem tak zmarznięta, że nie chce mi się nawet brać ulotki.
Teraz myślimy już tylko o tym, gdzie by się tu ugrzać. Przed nami wyłania się Palacio de Velazquez, bardzo ładny z zewnątrz. W środku jakaś czasowa płatna wystawa, a cieplej bynajmniej nie jest ;) Więc chcąc nie chcąc idziemy dalej.
Mijamy z bliska pomnik króla Alfonsa. Pełno tu ludzi, siedzą sobie na schodkach, na trawie. Jak im nie zimno?! W każdym razie miejsce jest fajne.

Miał być jeszcze ogród botaniczny, ale na niego nie wystarczy nam już czasu. Wsiadamy w metro i jedziemy zobaczyć jeden z najsłynniejszych stadionów w Europie - Santiago de Bernabeu. Tłok się w metrze robi, tak nam przychodzi do głowy, że może akurat będzie jakiś mecz. I faktycznie - wsiada coraz więcej kibiców. To mamy kolejną miłą niespodziankę :)
Przy stadionie pełno ludzi, policji, straganów z koszulkami, szalikami i innymi gadżetami. Jest spokojnie, gra Real Madryt i Majorka. Zaglądamy ciekawie przez wejście dla vipów, widać choć kawałek stadionu :) Bilety po 40 - 50 euro.
Szwędamy się jeszcze trochę po placu, zaglądamy do knajpy, gdzie leje się piwo.

W metrze choć trochę można się rozgrzać ;) Wracamy na Cibeles, bo chcemy choć na chwilę zajrzeć jeszcze do Museo del Prado. W niedzielny wieczór ponoć można wejść bez biletu. Gdy tam docieramy, jest tuż przed ósmą i już zamykają. Szkoda, no ale może jezcze kiedyś się uda.
Obok kościół San Jeronim el Real, chcemy wejść, ale i tu zamknięte.

Więc idziemy uliczkami na wschód do hostelu. Po drodze trafiamy na dom szynki, tak się to tu nazywa. Pod sufitem wiszą i suszą się całe udźce, ludzie siedzą sobie tu i jedzą tapas i oglądają mecz. Super!
Na szczęście dziadek wpuszcza nas bez problemu. Plecak przepakowuję na klatce schodowej, bo nie chcemy mu już zawracać głowy.

Teraz w końcu czas poszukać jakiejś miłej knajpki, gdzie można by się trochę ugrzać.
Chodzimy, zaglądamy i w końcu wybór padł na Restaurante Platero na Calle de Espoz y Mina. I znów był to strzał w dziesiątkę! Już na początku wita nas cudne ciepełko i pięknie zastawione stoliki. Miałam już nic nie jeść, ale w końcu zamawiam jeszcze na pożegnanie tortillę (6 euro). Mała trochę, ale za to pyszna. Do tego wino, w małej butelce 0,35. Wczoraj nie udało się kupić, dziś też nie, a co tam.
Pan, który nas obsługuje jest również właścicielem knajpy. Z początku trochę mnie denerwuje, że stoi nad nami prawie i patrzy, czy czegoś nie potrzebujemy (jesteśmy jedynymi klientami). Trochę to krępujące, ale potem zaczynamy gadać i robi się bardzo miło. Pan opowiada o pomarańczach, jak się na nie mówi w różnych tutejszych językach. Wypytuję o zwyczaje. Okazuje się, że wino pochodzi z pana własnej winnicy - produkuje je tylko dla rodziny i na potrzeby knajpy. A jest ono naprawdę wyśmienite!
I znów dziw nas bierze, że pełno ludzi siedzi w chińskich knajpach, czy w McDonaldzie, a tu tak pusto, mimo, że żeby się najeść trzeba wydać mniej więcej tyle samo. A o ileż tu przyjemniej. Polecam tą knajpkę, warto!
Tak tu miło, że aż się nie chce wychodzić! Uśmiech nie schodzi mi z buzi, trochę od wina, a trochę od faktu, że na każdym kroku spotyka nas coś miłego.

Nie chce mi się jeszcze jechać na lotnisko, więc idziemy na Plaza de Sevilla. W domu szynki kupuję dużą kanapkę na drogę (1 euro). Takie tu piękne budynki, że mimo zimna wyjęłam aparat. Dziewczyny wracają do metra, a ja idę jeszcze kawałek dalej porobić kilka zdjęć. I oto przede mną budynek Metropolis. Tego mi właśnie jeszcze tu do szczęścia brakowało ;)